Zgodnie z zapowiedzią, drugą część moich rozważań „żeglarsko – życiowych” dedykuję takim chwilom w czasie rejsu, w których cichnie wiatr. Jego podmuchy są tak delikatne, że nie widać, aby miały specjalny wpływ na żagle, które beznamiętnie wiszą na maszcie. A czasem cichnie całkowicie, dosłownie zamiera. To stan, którego żeglarze często boją się bardziej niż silnego wiatru czy też burzy. Nie można płynąć, działać, realizować planu, podążać w obranym kierunku i zawinąć do upragnionego portu.
Trudno przewidzieć jak długo może utrzymać się bezwietrzna pogoda, a załoga jachtu różnie reaguje na tą sytuację. Początkowo nastrój bywa dobry, słychać śmiechy, nawoływanie i zaklinanie wiatru, przyglądanie się innym jachtom, poszukiwanie oznak ruchu powietrza na wodzie i lądzie. Wraz z upływem czasu sytuacja może robić się bardziej nieznośna i męcząca. Pojawia się nuda, bezsilność, frustracja czy też złość. Miała być wesoła przygoda, codzienne przemieszczanie się, kolejne porty, pokonywanie dystansu, taniec z wiatrem, a tu … cisza. Atmosfera może stać się bardzo napięta, a rozładowanie nastąpić w formie mniejszej lub większej burzy na pokładzie, pomimo otaczającego spokoju.
Najczęściej im większe nastawienie na cel, konkretne osiągnięcia i wyniki, tym większe prawdopodobieństwo, że brak wiatru wywoła negatywne emocje.
Żeglowanie przy bezwietrznej pogodzie przypomina stagnację, okres w życiu kiedy mamy wrażenie, że nic się nie dzieje, nic nie posuwa do przodu. Tkwimy w jakimś punkcie i nie widzimy na horyzoncie żadnego rozwiązania, żadnej możliwości aby coś zmienić. Czujemy się jak schwytane w pułapkę, uwięzione. Może to być praca, w której się męczymy, ale nie wierzymy, że możemy wykonywać inną. Albo trwamy w związku, w którym stygną uczucia i towarzyszy nam poczucie, że nie czekają nas już żadne uniesienia. Czy też stoimy w obliczu jakiejś ważnej decyzji, której nie potrafimy podjąć, znaleźć dobrego rozwiązania i tkwimy w impasie.
Bezwietrzna pogoda może też wyrażać brak poczucia kierunku, celu lub marzeń, które chcemy spełniać. Odzwierciedla wewnętrzną pustkę, stagnację, marazm. Funkcjonujemy z dnia na dzień, wykonując rutynowe czynności, „żyjąc – nie żyjąc”. Niby wszystko jest normalnie, pozornie coś się dzieje, podejmujemy jakieś działania, ale … „żagle smętnie wiszą” i czekają na powiew wiatru, impuls z zewnątrz, jakieś wydarzenie, okazję, która wyrwie nas z letargu i znów ruszymy do przodu.
Chyba każda z nas przynajmniej raz w życiu doświadczyła takiego stanu niemocy, braku wpływu, niemożności działania. Sytuacji, kiedy nie wiemy co chcemy robić, dokąd zmierzać, kim się stać, z kim być…
Co w takiej sytuacji można zrobić? Jak wykorzystać ten specyficzny czas?
Kluczowa może okazać się akceptacja. Nie ma wiatru i nie mamy na to żadnego wpływu. Nie jesteśmy w stanie kontrolować jego obecności, siły, ani kierunku w którym wieje. Złość, żal, smutek, obwinianie czy inne emocje nie mają takiej magicznej mocy, żeby wywołać wiatr i pchnąć jacht do przodu. Za to pochłaniają mnóstwo energii, odbierają siły, które będą potrzebne gdy pogoda się zmieni i będzie można kontynuować rejs. Nie należy mylić akceptacji z biernością czy też rezygnacją z działań. Oznacza ona brak oporu wobec sytuacji i zdarzeń, które przychodzą z zewnątrz i są poza naszą strefą wpływu. Poddajemy się im, bo są niezależne od naszej woli. Po prostu są. To, na co zawsze i wszędzie mamy wpływ, to własna reakcja na wydarzenia. Akceptacja pozwala nam świadomie wybrać sposób w jaki odbierzemy całą sytuację i działania, które możemy podjąć w jej obliczu. Odbywa się to bez utraty energii, natłoku negatywnych emocji czy też natrętnych, nic nie wnoszących myśli.
Brak wiatru zmusza nas do zatrzymania się. W tym zatrzymaniu mamy szansę dostrzec to, czego nie widzimy na co dzień, co umyka naszym oczom, gdyż krajobraz zmienia się zbyt szybko i pochłaniają nas wszystkie czynności pozwalające utrzymać kurs, działać i płynąć. To czas, w którym możemy zbliżyć się do siebie. Zajrzeć do swojego wnętrza, przypomnieć sobie co jest dla nas ważne, jakimi wartościami chcemy się kierować. Mamy okazję wsłuchać się w siebie, w swoje marzenia, pragnienia, może dotknąć jakiejś niezagojonej rany i zająć się nią. Ale też dotrzeć do źródła własnej mocy, zasobów, inspiracji i kreatywności. Warto zaopiekować się sobą, zadbać o swój dobrostan fizyczny i psychiczny. Odpocząć, „nakarmić się” tym, co nam daje energię aby w pełni sił, z jasnym umysłem i otwartym sercem stworzyć plan działania. I podjąć pierwszy krok, gdy tylko poczujemy podmuch wiatru, wzywający do kontynuacji rejsu.
Podobnie żeglarze „uwięzieni” na jachcie mogą poddać się tej chwili i nastroić się do panującego dookoła spokoju. Wykorzystać ten czas na coś przyjemnego - orzeźwiającą i radosną kąpiel, posiłek na środku jeziora, grę na gitarze i śpiew, lekturę czy po prostu zanurzenie się w tej ciszy, zatrzymanie wzroku na otaczającej zieleni i błękicie, trwanie w błogim „nic nierobieniu” (cytując Kubusia Puchatka). Zamiast nerwów lub zmęczenia pojawi się regenerujący siły stan wewnętrznego spokoju i radość. A gdy wiatr dmuchnie w żagle, będzie można z nową energią i ochotą podjąć z nim przerwany na chwilę taniec.
Dzisiaj chyba już wszystkie jachty są wyposażone w silnik, który stanowi awaryjny lub dodatkowy napęd, przydatny między innymi w sytuacji gdy nie ma wiatru. „Zrzuca się wtedy żagle” i przepływa jakiś odcinek „na silniku”, co nasuwa na myśl korzystanie z pomocy. To odzwierciedlenie wsparcia z zewnątrz, potrzebnego w razie trudnych sytuacji, kiedy sami nie możemy sobie poradzić. Możemy je uzyskać od bliskiej osoby czy też coacha lub terapeuty. Czasami pomocne może okazać się zasłyszane przypadkowo zdanie od znanej lub obcej osoby, tekst piosenki, a nawet slogan reklamowy, który coś w nas poruszy, zmieni tory myślenia i pchnie do przodu.
Jednak niektóre mazurskie jeziora są objęte częściową lub całkowitą strefą ciszy, która oznacza zakaz używania silników. Żeglarze są wtedy zdani tylko na siebie, swoje umiejętności i decyzje. Mogą przeczekać ciszę lub z pomocą pagajów (wiosła, które są na wyposażeniu jachtu) dzięki własnemu wysiłkowi i wytrwałości mozolnie i powoli poruszać się do przodu. Czasami załoga wręcz unika wpływania na te akweny z obawy przed wymuszoną przerwą spowodowaną przez brak wiatru.
Podobnie w życiu, pojawiają się sytuacje kiedy czujemy się samotne, musimy sobie radzić samodzielnie, bez niczyjego wsparcia. Zdarza się też, że mniej lub bardziej świadomie unikamy pewnych miejsc lub doświadczeń, w których możemy czuć się zdane tylko na siebie. Analogicznie do żeglowania, to okazja do uczenia się i praktykowania nie tylko akceptacji, ale też wzmacniania kontaktu ze sobą i odnajdywania źródła własnej mocy. Sprzyjają one budowaniu zaufania do siebie i poczucia sprawczości. Pomagają podjąć najlepsze działania przy pierwszym pojawiającym się wietrze lub też sięgnąć po pagaje, czyli włożyć wysiłek w wyrwanie się ze stagnacji.
A jak Ty się zachowujesz przy „bezwietrznej pogodzie”?
Czy masz poczucie, że znalazłaś się w pułapce bez wyjścia czy dostrzegasz w tym szansę na zyskanie innej perspektywy?
Użalasz się nad sobą, wyrażasz złość, szukasz winnych czy też podejmujesz samodzielne działania lub prosisz o pomoc?
Wkrótce pojawi się kolejny odcinek moich żeglarskich refleksji, w którym będzie bardziej energetycznie i dramatycznie – zajmę się burzą i sztormem 😉
zdjęcie własne